„Tam się wycofamy” – wagnerowcy na Białorusi

Pucz wagnerowski okazał się najpotężniejszym kryzysem politycznym w Rosji ostatnich trzydziestu lat. W październiku 1993 r. czołgi ostrzelały zbuntowany Biały Dom w Moskwie, w którym obradował parlament. A trzy dekady później, w czerwcu 2023 r., wagnerowcy zestrzelili kilka samolotów i śmigłowców sił federalnych, które uznali za zagrożenie. Pucz się zakończył, a Alaksandr Łukaszenka pojawił się na arenie jako rozjemca. Ale czy rzeczywiście wszystko odbyło się tak, jak mówi Łukaszenka?

Przede wszystkim warto powiedzieć, jakie są przyczyny zaangażowania Łukaszenki w mediacje. Było to rzeczywiście jedyne wyjście dla Kremla w tych ekstremalnych warunkach, które zapanowały 24 czerwca. Prigożyn zażądał mediacji zagranicznej głowy państwa, a Łukaszenka (formalnie, oczywiście) spełnił to żądanie. Jego zależność od Moskwy jest tak znacząca i wielopłaszczyznowa, że przekonanie go nie zajęło dużo czasu.

Komentarze Łukaszenki, sugerujące, że to on rozwiązał kryzys wagnerowski są ujmujące.

Warto przy okazji przypomnieć, że latem 2020 roku jego stosunek do wagnerowców przetrzymywanych w pensjonacie pod Mińskiem był zdecydowanie odmienny. Ostatecznie 33 najemników, których próbowała przechwycić Ukraina, spokojnie wróciło do Rosji, a Łukaszenka i Prigożyn wymieniali publiczne ukłony. I wydaje się, że to nie tylko dlatego, że poznali się na początku lat dwutysięcznych. O wiele bardziej prawdopodobne jest, że Władimir Putin wyjaśnił swojemu białoruskiemu odpowiednikowi, że wagnerowcy nie przybyli do Białorusi po niego.

Prigożyn prawdopodobnie przyleciał do Białorusi 27 czerwca, aby odbyć krótką rozmowę z Łukaszenką, ale nie został długo w Wasilkowie. Nie jest to zaskakujące: ma dziś w Rosji wystarczająco dużo zmartwień, a tam służby bezpieczeństwa Grupy Wagnera, chroniące szefa, pozwalają zminimalizować ewentualne konflikty z organami ścigania. Bądźmy szczerzy: Prigożynowi będzie na Białorusi po prostu za ciasno. Łukaszence zaś nie spodoba się perspektywa osłabienia jego monopolu na władzę.

Łukaszenka twierdzi, że pracownicy kryminalnej firmy wojskowej Grupa Wagnera (myślę, że nie ma wątpliwości, że jej właściciele, kierownictwo i wielu bojowników to przestępcy wojenni) będą dzielić się doświadczeniem z białoruskim wojskiem. Łukaszenka jest przekonany, że tysiące więźniów zwerbowanych przez Prigożyna albo zginęło w Ukrainie, albo nie będzie w stanie opuścić Rosji. Jednak problem leży gdzie indziej: zgoda Łukaszenki na obecność wagnerowców na terytorium Białorusi podważa jej suwerenność i stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.

Jak wiadomo, na początku lipca Władimir Putin ogłosił, że na terytorium Białorusi „na pilną prośbę Łukaszenki” rozmieszczono taktyczną broń jądrową.

Sprzeczne, ale głośne oświadczenia Putina i Łukaszenki związane z tym wydarzeniem z pewnością zwróciły uwagę świata na ten krok Kremla. W swojej chęci kopiowania działań USA Kreml z łatwością osiąga poziom absurdu, podważając przy tym suwerenność swojego jedynego, jak dotąd aktywnego, sojusznika wojskowego i politycznego z ogromną łatwością.

”Odejście do Białorusi” rebeliantów, którzy wyraźnie zademonstrowali rosyjskim władzom, jakie stwarzają dla nich zagrożenie, to nie tylko sposób Kremla na zachowania dobrej miny do złej gry. Putin stara się wykorzystać wagnerowców jako źródło nacisku, przede wszystkim na Ukrainę, z którą Rosja, bez większych sukcesów, prowadzi wojnę od 16 miesięcy. Polska, Litwa i Łotwa nie są postrzegane przez rosyjskie kierownictwo polityczne jako skłonne do dialogu. Wręcz przeciwnie, trzy wymienione państwa członkowskie NATO i UE wielokrotnie demonstrowały swoje przywiązanie do sojuszu z USA. Stąd tworzenie atmosfery geopolitycznego napięcia w regionie bałtycko-czarnomorskim jest oczywistym celem Kremla. Potrzebne mu to jest do umiędzynarodowienia wojny z Ukrainą i rozszerzenia swojego terytorium.

Co dobrego z takiego scenariusza wynika dla Łukaszenki? Obecność nieznanej jeszcze liczby obywateli innego państwa, podlegających nieokreślonej jurysdykcji, którzy wielokrotnie wykorzystywali swoje umiejętności do zabijania? Być może otrzyma jakąś rekompensatę z rosyjskiego budżetu za zgodę na przekształcenie Białorusi w wysypisko śmieci dla wagnerowców. Osobista wdzięczność Putina, którego słabość pokazał światu bunt Prigożyna? Nie znamy jeszcze jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Pierwsze wnioski będziemy mogli wyciągnąć po sprawdzeniu, ilu rzeczywiście bojowników Grupy Wagnera znalazło się w Białorusi oraz ustaleniu, jaką przyjmą taktykę i strategię swojego działania. Obóz namiotowy pod Osipowiczami nadal jest jedynie instrumentem oddziaływania informacyjnego, a nie cytadelą Prigożyna.

Obóz w linii prostej dzieli mniej niż 100 kilometrów od rezydencji Łukaszenki. 

Zdjęcie: UDF. BY

Autor: Yevhen Mahda

doktor nauk politycznych, docent. Ukończył Kijowski Narodowy Uniwersytet im. Tarasa Szewczenki w 1996 roku, Wydział Historii. Praca doktorska "Konflikt regionalny na Bliskim Wschodzie w kontekście globalnym" (2006). Docent w Instytucie Wydawnictwa i Poligrafii NTUU KPI im. Ihora Sikorskiego. Autor książek: "Wojna hybrydowa: przetrwać i wygrać" (Charków, 2015), "Hybrydowa agresja Rosji: lekcje dla Europy" (Kijów, 2017). Wraz z Tetianą Vodotyką, napisał książkę "Gry refleksji: jak świat postrzega Ukrainę" (Charków, 2016). W 2017 r. wydawnictwo KSD opublikowało książkę "Szósty. Wspomnienia z przyszłości", która ukazała się w 2017 roku. Od stycznia 2018 r. - dyrektor wykonawczy organizacji pozarządowej Instytut Polityki Światowej.

Zobacz wszystkie wpisy od Yevhen Mahda → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *