Medycy przeciw przemocy. Jak w trzy miesiące po wyborach zmieniła się społeczność medyczna i co dzieje się teraz

W ciągu ostatnich trzech miesięcy, w wyniku obecnej sytuacji w Białorusi, medycy z bohaterów pandemii COVID-19 zamienili się w ludzi z kroniki sądowej: tak jak wszyscy, są aresztowani podczas protestów i łańcuchów solidarności, otrzymują mandaty i są zamykani na 24 godziny. Nawet pierwszy Światowy Zjazd Lekarzy w Uniwersytecie Medycznym w Mińsku, 12 sierpnia, został naznaczony zatrzymaniami. W ostatnich dniach lekarze, uczestniczący w różnych akcjach, zaczęli otrzymywać nie tylko mandaty, ale również są zatrzymywani na dobę. Od sierpnia, według naszych obliczeń, w samym Mińsku ucierpiało około 100 medyków. Dlaczego przedstawiciele tego zawodu stali w łańcuchu solidarności i co teraz dzieje się w sferze medycznej?

Przemoc rozpoczęła fale protestów

Nikołaj Markiewicz –reanimatolog-anestezjolog na Oddziale reanimacji i intensywnej terapii dla  pacjentów neurochirurgicznych szpitala pierwszej pomocy w Mińsku. Dziewiątego sierpnia, jak zawsze, przyszedł na dyżur. W kraju odbywały się wtedy wybory.

– Dyżurowałem jako zwykły lekarz reanimatolog na oddziale, nikt nie wiedział, co się stanie i jacy pacjenci zaczną się pojawiać. Jednak gdy zobaczyliśmy w wiadomościach, co się dzieje, zadzwonił do mnie kierownik szpitala i poprosił, aby przyjść na izbę przyjęć i zacząć segregację medyczną obecnych pacjentów. Dotychczas byłem na takiej segregacji podczas ataku terrorystycznego w mińskim metrze. Już po północy do kliniki zaczęto przywozić pacjentów z urazami.

Przypomnijmy, po tym jak 9 sierpnia zamknęły się lokale wyborcze, ludzie zaczęli wychodzić na ulice: ktoś szedł do lokalu, by poczekać na protokół, ktoś szedł do centrum Mińska, pod stelę. Dokładnie tam „siłowiki” [funkcjonariusze służb siłowych- przyp. tłum.] zastosowali granaty błyskowo-hukowe i gumową amunicję.

Do szpitala pierwszej pomocy, jak dowiedziano się później, trafiali ludzie z ranami po odłamkach i gumowych kulach. W ciągu nocy przywieziono około 35 pacjentów. Ciężko ranni od razu trafiali do reanimacji – było ich pięcioro. Wśród pacjentów był chłopak, któremu, najprawdopodobniej, odłamek granatu błyskowo-hukowego wyrwał kawałek bicepsa. Był także mężczyzna, który miał pięć lub sześć ran po gumowych kulach, w tym jedną w okolicach krtani.

– Pacjentów z takimi obrażeniami widzieliśmy pierwszy raz w życiu. Tak, wcześniej do nas przywozili ludzi ze zwykłymi ranami postrzałowymi, ale to byli samobójcy lub przypadkowe rany. Jednak żeby to byli pacjenci z ranami od odłamków z granatu i gumowych kul? Nie.

– Co Pan myślał, gdy w tamtą noc był Pan na segregacji medycznej?

– Szczerze? Było zadanie, żeby szybko posegregować pacjentów ze względu na ich stan, szybko oddać ich w odpowiednie ręce. Oczywiście, dobrego było tam niewiele, ale moim zadaniem było określić, kto idzie na oddział operacyjny, kto do reanimacji, kto do opatrunku, a kto na obserwację.

– A czy wiedział Pan, co należy robić z takimi wojennymi ranami? Słyszałam, że podejście do leczenia się zmieniło, wydano nowe procedury?

– Nieprawda. Wszystkie obrażenia, rany w gruncie rzeczy są jednakowe, żadne nowe procedury nie zostały wydane. To, co dalej będzie działo się z raną, było wiadome dla lekarzy. Medycy w szpitalu posiadają odpowiednie reanimacyjne, chirurgiczne i traumatologiczne umiejętności. Od razu pomagaliśmy tak, jak należy to robić.

– A po całej tej sytuacji [po zakończeniu zadania], o czym Pan pomyślał?

– Szok wywołało to, że w normalnym kraju nic takiego nie powinno się zdarzyć. Tyle.

W ciągu tych kilku dni sierpnia, do szpitala trafiali nie tylko ranni, ale i silnie pobici ludzi z Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych i z izolatoriów. Tylko w ciągu dwóch dni, 9 i 10 sierpnia, w klinice było hospitalizowanych ponad 200 ludzi. Fakt przemocy stał się bodźcem do tego, aby medycy publicznie wyrażali sprzeciw wobec tego co się dzieje.

– Fakt przemocy stał się decydującym czynnikiem, zapalającym… Lekarz – humanitarny zawód, ani jeden medyk nie może usprawiedliwiać jakiejkolwiek przemocy. Jak można to usprawiedliwiać? – pyta Nikołaj Markiewicz.

I dodaje, że na stanowisko społeczności medycznej wpłynęło wszystko, co działo się w tym roku: i to, że na początku pandemii lekarze nie byli chronieni przed COVID-19, i to, co działo się latem w czasie kampanii wyborczej… Wszystko to gromadziło się i osiągnęło punkt krytyczny, nie do odwrócenia.

Jak medycy wyszli na ulicę

Pierwsi lekarze wyszli na ulicę 12 sierpnia. Zebrali się obok Uniwersytetu Medycznego w Mińsku, wszystko było spontaniczne: lekarze chcieli gdzieś omówić, co robić dalej, jak żyć, widząc wcześniej rannych i pobitych ludzi. I ponieważ, praktycznie wszyscy uczyli się w mińskim Uniwersytecie Medycznym, zebrali się po pracy właśnie obok niego.

Napisy na kartkach (od lewej); „Wystarczy krwi”, „Nie waż się uderzyć”, „Lekarze przeciwko przemocy”, „To jest agonia”

Jeden z lekarzy, który uczestniczył w tym zebraniu, a który poprosił, by nie podawać jego imienia, mówi, że dokładnie 12 sierpnia „zaczęło się zjednoczenie medyków w jedną rodzinę”.

– Na portalu Telegram pojawiła się grupa medyków, która, możliwe, że już nie istnieje, do której wszyscy dodawali swoich znajomych i w ciągu 12 godzin uczestniczyło w niej około 6 tysięcy ludzi. Wszyscy dołączali z różnych powodów. Ktoś dyskutował odejście ze związku zawodowego pracowników medycznych, ktoś mówił o tym, jak byłoby dobrze zorganizować pomoc dla rannych w miejscach protestów, po to, by 10 i 11 sierpnia byłoby komu przyjść z pomocą. Jednak generalnie pomysł był taki, że trzeba jakoś powiedzieć, że przemoc to zło i tym niczego się nie rozwiąże.

Nikita Sołowej, docent katedry chorób zakaźnych Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Medycznego, mówi, że wydarzenia tych dni wywarły bardzo silne wrażenie na społeczności medycznej.

– Nie spodziewaliśmy się, że powstanie taka nieuzasadniona fala przemocy wobec pokojowych, a nawet przypadkowych ludzi, którzy nie wyszli na protesty, a po prostu znaleźli się w niebezpieczeństwie. I, na pewno, reakcję medyków w większości uruchomiło to, że 12 sierpnia na rynek Komarowskiego wyszła grupa kobiet ubrana na biało. Medycy zaczęli myśleć jak pomóc ofiarom.

Napisy na kartkach: „Lekarze przeciw przemocy!!!”

Tak, 12 sierpnia obok Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Medycznego zebrało się ponad 200 medyków w białych kitlach. Przez godzinę stali na Prospekcie [alei – przyp. tłum.] Dzierżyńskiego, niektórzy trzymali w rękach plakaty z napisami „Lekarze przeciw przemocy”, „Zatrzymajcie przemoc”. Do zebranych przyjeżdżał były minister zdrowia Władimir Karanik. Zaraz po tym jak lekarze zaczęli się rozchodzić, zatrzymano lekarza anestezjologa Bogdana Szylnikowskiego. To wtedy, z izolatki na Akrescina trafił na reanimację do szpitala pierwszej pomocy.

– Ostatnie wydarzenia już maksymalnie zjednoczyły ludzi: od 13 sierpnia pojawili się wolontariusze w okolicach Akrescina i szpitala pierwszej pomocy. Na przykład, jeśli nie hospitalizowano człowieka w szpitalu i po udzieleniu pomocy wysłano go do domu, przy wyjściu ze szpitala czekała na niego ciepła herbata z ciasteczkami, jedzenie, polecano mu skorzystać z pomocy adwokata i psychologa. Nawet byli wolontariusze, którzy na przykład rozwozili pacjentów – mówi lekarz, życzący sobie pozostać anonimowym.

Na zdjęciu osoby trzymają kartki z napisami: „Kompletni wariaci”, „Faszyzm nie przejdzie”

12 sierpnia pojawiły się pierwsze otwarte apele przeciwko przemocy. Na przykład, z takim apelem wystąpił zespół Centrum Dziecięcej Onkologii i Hematologii. Do otwartego oświadczenia przyłączyli się także niektórzy lekarze, pielęgniarki i pracownicy naukowi Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum „Kardiologia”.

Z łańcucha solidarności –  na Akrescina

W sierpniu medycy nadal wychodzili i stali w łańcuchach solidarności przeciw przemocy nie tylko w okolicach Uniwersytetu Medycznego, ale i niedaleko swoich klinik. Wychodzili lekarze Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum „Kardiologia”, Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum Traumatologii i Ortopedii, szpitali nr 1, 5, 6 i 10, szpitala pierwszej pomocy, Mińskiego Naukowo-Praktycznego Centrum Chirurgii, Transplantologii i Hematologii. Jest nawet przykład rezygnacji z pracy na znak protestu. Zrobił to lekarz endoskopista, który 10 lat pracował w Republikańskim Klinicznym Medycznym Centrum Biura Prezydenta, Aleksiej Pietkiewicz.

W łańcuchach solidarności lekarze stali z portretami zatrzymanych kolegów. Na przykład, przetrzymywano lekarza anestezjologa-reanimatologa Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum „Kardiologia” Olega Czernookiego, dziecięcego reanimatologa Andrieja Wituszko.

28 sierpnia Ministerstwo Zdrowia niespodziewanie zwolniło dyrektora Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum „Kardiologia”, uczonego Alaksandra Mroczieka. Pełniący obowiązki ministra zdrowia Dmitrij Piniewicz powiedział, że „zadania, które teraz stoją przed Ministerstwem Zdrowia, wymagają szczególnych przywódców” i dlatego kadry się zmieniają. Jednak sami zatrudnieni w Republikańskim Naukowo-Praktycznym Centrum kojarzą to zwolnienie z tym, że Mrocziek nie wywierał na nich presji i nie zabraniał wyrażania swojego stanowiska w wolnym czasie.

Po tym głośnym zwolnieniu zmienili się rektorzy w trzech uniwersytetach medycznych: w Mińsku, Homlu i Grodnie. Były rektor Grodzieńskiego Uniwersytetu Medycznego Wiktor Snieżyckij także określił swoje stanowisko na swojej stronie na Facebooku potępił przemoc ze strony „siłowików” [funkcjonariuszy służb siłowych – przyp. tłum.]: „Drodzy przyjaciele! Wspieram swoich kolegów-medyków i wszystkich protestujących przeciw przemocy i zatrzymaniom. Ujęcia świadczące o okropnych pobiciach demonstrantów – szokują. Tylko naród Białorusi, jego wola określi, jak powinniśmy dalej żyć”.

W tym czasie medycy zaczęli jawnie podpisywać listy otwarte do władzy i tworzyć nagrania. Nagrania te tworzyli psychiatrzy, psychologowie i psychoterapeuci, w których mówili, że zdrowie psychiczne Białorusinów jest zagrożone. Z taką „wideo-odezwą” wystąpili też wykładowcy Białoruskiego Państwowego Uniwersytetu Medycznego, aby wesprzeć studentów, występujących przeciwko przemocy. Po tym wystąpieniu dwaj wykładowcy zostali zwolnieni: starszy wykładowca katedry chemii farmaceutycznej Artiom Ziatikow i wykładowca-zastępca laboratorium praktycznej nauki, Julia Matusiewicz.

Najprawdopodobniej 27 października odbyło się jedno z pierwszych masowych, głośnych zatrzymań medyków: rano w łańcuchu solidarności na Prospekcie [alei – przyp. tłum.] Dzierżyńskiego w Mińsku zatrzymano 10 pracowników Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum „Kardiologia” i jednego lekarza Szpitala Klinicznego nr 4. Do południa wszystkich zatrzymanych wypuszczono z Moskiewskiego Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych z zarzutami z artykułu 23.34 Kodeksu wykroczeń administracyjnych (Naruszenie porządku organizacji lub prowadzenia masowych wydarzeń). Sądy wyznaczyły wszystkim mandaty od 25 do 30 stawek bazowych (675 i 810 rubli).

Pod koniec października poinformowano o wydaleniu z Uniwersytetu Medycznego w Mińsku studentów, którzy uczestniczyli w protestach. To wyzwoliło falę solidarności: pod pismem do administracji uniwersytetu w sprawie obrony studentów podpisało się około 200 wykładowców i pracowników uniwersytetu. Wieczorem 2 listopada, w pobliżu tej placówki, medycy zebrali się w geście solidarności z wydalonymi studentami, po czym przeszli po Prospekcie Dzierżyńskiego. W wyniku tego zatrzymano 9 lekarzy i pielęgniarek, sześcioro z nich dostało od 8 do 15 dni aresztu.

7 listopada, obok Szpitala klinicznego nr 1 w Mińsku, aresztowano, według różnych danych, od 47 do 57 medyków, którzy chcieli utworzyć łańcuch solidarności. Niektórych z nich nie wypuszczono po przejeździe do Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych i spisaniu protokołu, tylko przewieziono – do czasu rozprawy w sądzie-, do izolatki na Akrestina.

Do 8 listopada prawie 4 tysiące medyków podpisało otwarty list. Proszą w nim o zakończenie przemocy ze strony służb siłowych, zbadanie wszystkich faktów spowodowania cielesnych obrażeń i tortur, uwolnienie politycznych więźniów i wszystkich obywateli zatrzymanych podczas pokojowego protestu, uznanie za nieważne oficjalnych wyników wyborów prezydenckich z 9 sierpnia 2020 i przeprowadzenie nowych wyborów zgodnie z prawem, możliwość udzielenia pomocy w pełnym wymiarze dla osób znajdujących się w miejscach ograniczenia wolności, przywrócenie do pracy wszystkich zwolnionych i wydalonych z uniwersytetów z powodów politycznych oraz zakończenie nacisków na medyków, które utrudniają realizację ich ustawowego  prawa do wyrażania swoich obywatelskich opinii.

Wśród sygnatariuszy znajdują się znany kardiolog Alaksandr Mrocziek, była minister zdrowia Inessa Drobyszewskaja, profesor, główny naukowy pracownik laboratorium kardiologii ratunkowej i interwencyjnej Republikańskiego Naukowo-praktycznego Centrum „Kardiologia”, profesor Alaksandr Bułgak, kardiochirurg, profesor Liana Szestakowa, onko-immunolog Alaksandr Mieleszko, anestezjolog-reanimatolog z Witebska Władimir Martow i wiele innych.

Według danych komitetu statystycznego Białorusi, w 2019 roku w kraju było 55,6 tys. lekarzy specjalistów (w tym 42,9 tys. praktykujących), pozostałych pracowników medycznych – 126,4 tys.

„Po sierpniowych wydarzeniach znajomi lekarze, którzy nawet nie zamierzali wyjeżdżać, zaczęli uczyć się niemieckiego i polskiego”

Od 9 sierpnia w mediach społecznościowych pojawiała się informacja o zatrzymaniu , według naszych obliczeń, około 100 medyków – i to tylko w Mińsku. Rzeczywista liczba zatrzymanych pracowników medycznych jest jeszcze większa: trzeba mieć na uwadze również zatrzymania w regionach i te, o których dziennikarze nie wiedzą. W ostatnich dniach w sieci pojawiło się „viralowe” zdjęcie z nazwiskami pracowników medycznych, którzy w jakiś sposób ucierpieli oraz dopiskiem „Kto będzie nas leczyć, jeśli ich posadzą?”

Dokładnie z takim plakatem stali, koło stacji metra „Michałowo”, 6 listopada, dwaj lekarze w białych kitlach: traumatolog Jurij i jego kolega. Zdecydowali się wyjść po zatrzymaniu 9 medyków 2 listopada, kiedy sześcioro lekarzy otrzymało kary od 8 do 15 dni aresztu.

– Byłem w sądzie, kiedy osądzano moich kolegów. Ci, którzy zostali zatrzymani najpierw, otrzymali po 8 dni aresztu. Przy czym na rozprawie wyjaśniło się, że kiedy ich zatrzymywali, podjechał duży radiowóz, z którego wyszło dwóch towarzyszy z tubą i zaczęli obwieszczać, że protest jest nielegalny, należy się rozejść, ale nie dali nawet chwili, by to zrobić, od razu zaczęli zatrzymywać, ponieważ w tym momencie podjechał busik z OMON-owcami i od razu wszystkich połapali. Ludzie mieli dobre opinie z pracy, dzieci – nic nie miało wpływu na wyrok. Wydawało się, że decyzje sądu otrzymano już z góry i celem tego wszystkiego jest nastraszyć medyków.

Własnie decyzje sądów wpłynęły na to, że koledzy zdecydowali się wyjść z plakatami, chcieli pokazać, że ich nie zastraszą.

– Teraz medycy potępiają przemoc słownie, wielu gotowych jest coś zrobić, ale na protest wychodzi niewielu.

– Jakie nastroje są teraz wśród medyków? Wielu chce wyjechać z kraju?

– Jeśli nie byłoby koronawirusa, to ja już bym wyjechał. Jednak zaczął się koronawirus i nie było jak, plus zamknęły się granice, potem zaczęło się to bezprawie i już o tym nie myślałem. Teraz trudno jest lekarzom wyjechać przez zamknięte granice. Jednak lekarze i w tym roku wyjeżdżali, na przykład w Instytucie Goethego w Mińsku, gdzie wykłada się język niemiecki, standardowa grupa słuchaczy składa się obecnie prawie w całości z medyków. Na 14 ludzi może być nawet 12 lekarzy i dwóch informatyków. Są to przeważnie młodzi lekarze: odpracować studia po uniwersytecie i już. Jednak po sierpniowych wydarzeniach znajomi lekarze, którzy nawet nie zamierzali wyjeżdżać, zaczęli uczyć się niemieckiego i polskiego.

Lekarz Republikańskiego Naukowo-Praktycznego Centrum „Kardiologia”, chcący pozostać anonimowym, mówi, że społeczność medyczna jest różnorodna. Pojawiają się różne punkty widzenia na to, co od trzech miesięcy dzieje się w kraju. Nie można powiedzieć, że wszyscy mają tą samą opinię. Jednak rozczarowania u tych medyków, którzy uczestniczyli w łańcuchach solidarności  i wyrażali swoje zdanie przeciwko przemocy, według niego, nie ma.

Napis na kartce : „Wystarczy krwi!”

– Nikt nie myślał, że system, który  był budowany przez 26 lat, zostanie zniszczony tak szybko, jak domek z kart.

Nasz rozmówca mówi, że teraz na lekarzy wywierana jest presja, przede wszystkim słowna, krótko mówiąc: nie będziecie protestować, wszystko będzie dobrze, będziecie protestować – będą zwolnienia.

– Myślę, że społeczność medyczna się zmieni i zmienia się w stronę solidarności i wiary w to, że dobrze robimy. W łańcuchu solidarności idzie nie dużo ludzi, ale to nie znaczy, że nie idzie od nas wsparcie. Idzie na pewno 10% z tych, którzy mogą wyjść. Jednak, zgodnie z prawami socjologii, wychodzą najaktywniejsi, a większość wspiera biernie.

Nikita Sołowiej zauważa: ci, który wyrazili swoje zdanie, wiedzą jakie konsekwencje mogą się z tym wiązać.

– Administracja klinik prowadzi rozmowy z każdym osobno, ale oni także dokładnie wiedzą z kim można prowadzić rozmowę, a na kogo lepiej nie tracić czasu. Jeśli czyjaś postawa jest twarda i jasno określona, to, zazwyczaj, rozmowa jest po prostu stratą czasu. Bez względu na napiętą sytuację, w moim otoczeniu mało jest ludzi, którzy opuścili kraj. Teraz sytuacja podczas epidemii COVID-19 jest bardzo ciężka, nasi lekarze potrzebni są tutaj, a władza zaczęła ich zamykać. Nie wystarczyło, że nakładano na nich dość znaczące mandaty, teraz zostają jeszcze wykluczeni z procesu leczenia na kilka tygodni. A część specjalistów jest unikalna – nie ma kim ich zastąpić.

– Pan się nie boi?

– Teraz mamy taką sytuację, że absolutnie przypadkowy człowiek może po prostu iść po ulicy i być zatrzymany na dobę za nic. W kraju panuje pełne bezprawie. Dlatego nie widzę sensu w obawianiu się zamknięcia na dobę lub jeszcze jakichś innych kar. Ludzie dokładnie określili swoje stanowisko, oni wiedzą, że jakieś represje mogą ich dotknąć. Ludzi to jednak nie zniechęca. I im szybciej się o tym przekonają tam na górze, tym lepiej będzie dla wszystkich.

 

Przetłumaczono z: https://news.tut.by/society/706408.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *