Uznać, nie uznając. Łukaszenka gra w „kocha – nie kocha”

{UWAGA: tekst został opublikowany w przeddzień agresji Rosji na Ukrainę}

Wieczorem 21 lutego pojawiły się doniesienia o podpisaniu przez rosyjskiego przywódcę Władimira Putina dekretów „O uznaniu Donieckiej Republiki Ludowej” i „O uznaniu Ługańskiej Republiki Ludowej”. Wygłosił on też przemówienie, które oficjalnie adresował do do swoich rodaków, ale ta przydługa mowa skierowana była także do Ukraińców. Aby wyjaśnić swą decyzję o uznianu tzw. republik, rosyjski prezydent, zaproponował swoim słuchaczom wycieczkę ścieżkami swej wizji historii. Opowiadał o przekazaniu Ukrainie przez Włodzimierza Lenina i Nikitę Chruszczowa „rdzennych ziem rosyjskich” „wraz z ludnością historycznej Rosji”. Nazywając Lenina „autorem i architektem” sowieckiej Ukrainy, Putin oskarżył go o niepotrzebne pobłażanie „niepodległościowcom i nacjonalistom” w czasach, gdy powstawały podwaliny przyszłego ZSRR. Zdaniem rosyjskiego polityka, to twarda linia „przywódcy światowego proletariatu” i jego dyrektywy doprowadziły do tego, że Donbas został „dosłownie wciśnięty Ukrainie”.

Zarówno uznanie przez Putina „niepodległości” okupowanych przez separatystów terytoriów we wschodniej Ukrainie, jak i jego dyskusyjna interpretacja wydarzeń historycznych wywołały falę krytyki i protestów nie tylko wśród historyków. Mimo tego, były państwa (Syria, Kuba, Wenezuela, Nikaragua), organizacje polityczne (ruch Huti w Jemenie), a także nieuznawane terytoria: Abchazja, Osetia Południowa i Naddniestrze, które burzliwymi oklaskami przywitały przemówienie Władimira Putina i zadeklarowały gotowość umieszczenia na swoich mapach politycznych dwóch nowych tworów państwowych.

Co ciekawe, nawet rosyjskie władze były we wtorek „zdezorientowane” i przez długi czas nie mogły dać jasnej odpowiedzi na pytanie, w jakich granicach obie „republiki” zostały uznane przez Rosję. Czy w granicach faktycznych, czy w administracyjnych granicach obwodów ługańskiego i donieckiego. Ta druga opcja otwiera drogę do rozpętania wojny na dużą skalę z Ukrainą, ponieważ duża część tych obwodów znajduje się pod kontrolą ukraińską. Bliżej wieczora Władimir Putin rozwiał wątpliwości obywateli, zaznaczając, że Rosja uznała DRL i ŁRL w „granicach ustalonych przez ich konstytucje”. Trzeba jednak zauważyć, że jeden z przedstawicieli ŁRL w tamtejszym „parlamencie” tego samego dnia wezwał do podjęcia decyzji, która „przywróciłaby integralność terytorialną ŁRL”. Putin jednocześnie pośrednio obiecuje im wsparcie, mówiąc, że Kreml popiera suwerenność byłych republik radzieckich, z wyłączeniem Ukrainy, która jest wyjątkiem „z powodu wpływów zagranicznych, którym podlega ten kraj”.

Warto zauważyć, że na liście przywódców, którzy są gotowi poprzeć Rosję, nie ma jeszcze „odwiecznego sojusznika Rosji” Alaksandra Łukaszenki, choć wcześniej informowano, że będzie on rozmawiał o uznaniu ŁRL i DRL, jeśli prezydent Rosji Władimir Putin podejmie taką decyzję:

„Uzgodnimy z Putinem, jak trzeba postąpić, żeby było jak najlepiej i dla Rosji, i dla Białorusi. Ale to będzie wspólna decyzja (…) udzielimy Rosji wszelkiego wsparcia. Zarówno wojskowego, jak i, w razie konieczności, gospodarczego. Podzielimy się [z Rosjanami] naszym ostatnim kawałkiem chleba, tak samo jak podzielimy się z cierpiącymi w Donbasie”.

Od dawna wiadomo, że Alaksandr Łukaszenka lubi obiecywać, zwłaszcza, gdy udziela wywiadu lojalnym wobec siebie dziennikarzom, bo wtedy nikt nie śmie zadać mu kontrowersyjnego pytania. Ułatwia mu to grę w teatrze jednego aktora. Ale wczoraj, kiedy Kreml spodziewał się, że zajmie jasne stanowisko w sprawie DRL i ŁRL, rzecznicy białoruskiego reżimu milczeli. We wtorek rano na stronach państwowej agencji informacyjnej BiełTA nie było żadnej informacji o uznaniu separatystycznych republik ani też o poglądach Łukaszenki na ten temat. Dopiero o 13.19 czasu mińskiego pojawiła się krótka wzmianka o rozmowie telefonicznej szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych RB Wiktora Gulewicza z głównodowodzącym Sił Zbrojnych Ukrainy Walerym Załużnym. Obaj wojskowi mieli omawiać „bieżącą sytuację wojskowo-polityczną w regionie”. Inne oficjalne źródło, Białoruś Siegodnia (dawniej Sowietskaja Biełorussia), poinformowało wprawdzie szybko o uznaniu przez Kreml niezależności „republik”, ale następnie skupiło się na relacjonowaniu referendum konstytucyjnego w Białorusi.

Pro-łukaszenkowskie kanały Telegramu i blogerzy, tradycyjnie już byli bardziej szczerzy w prezentowaniu informacji. Znany propagandzista Grigorij Azarionok opublikował przemówienie rosyjskiego przedstawiciela przy ONZ Wasilija Nebenziego, a także film, na którym przedstawiciele ŁRL ratyfikują traktat o przyjaźni z Rosją.  Z kolei Żołtyje Slivy zajął się atakowaniem przeciwników władzy, podkreślając z zadowoleniem, że „kwestia białoruska” rzekomo przestała być istotna dla Zachodu w obliczu decyzji Władimira Putina i eskalacji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. ŻS relacjonował też sytuację w republikach, zamieszczając wypowiedzi rzecznik MSZ Rosji Marii Zakharovej, antyukraińskiego publicysty Anatolija Sharija i innych. Podbijając separatystyczny bębenek, autorzy ŻS podkreślali, że te części obwodów ługańskiego i donieckiego, które nie są w DRL i ŁRL , należy uznać za „okupowane przez Ukrainę”.  Mimo to zachowali pewną ostrożność i nie wezwali otwarcie władz białoruskich do uznania republik. Najwyraźniej czekali na decyzje Alaksandra Łukaszenki lub jego otoczenia.

Odpowiednie oświadczenie pojawiło się dopiero ok. godz. 16.00. Białoruski MSZ opublikował oświadczenie, w którym stwierdzono, że „Białoruś szanuje i rozumie decyzję strony rosyjskiej o uznaniu niepodległości Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej”. Jednak w przeciwieństwie do kubańskich i syryjskich kolegów, białoruscy dyplomaci (w pełni kontrolowani przez Łukaszenkę) nie wyrazili woli uznania ŁRL i DRL, choć wykonali głęboki ukłon w stronę Kremla podkreślając, że:

„Ten krok Rosji, zdaniem strony białoruskiej, ma nie tylko wymiar polityczny, ale także ludzki, humanitarny. [Chodzi tu o] licznych obywateli rosyjskich mieszkających na tych terytoriach, którzy doświadczali prześladowań przez prawie osiem lat”.

W swym oświadczeniu MSZ nie mogło powstrzymać się od wskazania winnego zaistniałej sytuacji. Mińsk podkreślił „szczególną odpowiedzialność Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej za zaognianie sytuacji w regionie” i wezwał Zachód „do zaprzestania prowokowania przemocy, zalewania Ukrainy i krajów bałtyckich wojskiem i bronią oraz nakładania nielegalnych sankcji”.

Kiedy stanowisko „gospodarza” stało się jasne, na scenę wkroczyli „zawodnicy wagi ciężkiej”. MSZ akompaniował prorządowy analityk polityczny Aleksandr Szpakowski, który stwierdził, że Białoruś „nie powinna przyśpieszać zachodzących procesów”, ponieważ najpierw należy doprowadzić sprawę Krymu do logicznego końca. Proponuje również, aby Łukaszenka odwiedził półwysep na początku kwietnia, bo wizytę „można by połączyć z Dniem Jednoczenia Narodów Rosji i Białorusi”. Jednocześnie pozostawia sobie pole manewru, zaznaczając, że uznanie DRL i ŁRL też nie byłoby „ani gorące, ani zimne”, ponieważ Mińsk nie ma żadnych moralnych zobowiązań wobec Kijowa, a Białoruś, i tak wcześniej czy później, straciłaby ukraiński rynek. Poza tym, Szpakowski opublikował też poważne ostrzeżenie:

„A wszystkim krzykaczom należy przypomnieć, że to właśnie w południowych regionach naszego kraju rozmieszczone jest duże rosyjskie zgrupowanie wojskowe, które wraz z armią białoruską stanowi okazałą siłę i uniemożliwia Kijowowi przerzucenie wojsk z północy Ukrainy do Donbasu”.

Inny wyraziciel nastrojów reżimu, młody pracownik telewizji ONT Igor Tur, zaskarbił sobie szczególną sympatię Alaksandra Łukaszenki serią filmów określanych mianem dziennikarstwa śledczego. W rzeczywistości były to materiały szkalujące protestujących i dysydentów. Dziś informuje, że otrzymał w prywatnych wiadomościach „lawinę pytań” o stanowisko białoruskich władz w sprawie niepodległości DRL i ŁRL. Zapewnił zainteresowanych, że Łukaszenka i Putin musieli to omówić i wypracować wspólną strategię Państwa Związkowego. Niemniej, we wtorek późnym wieczorem Tur, podobnie jak Szpakowski, przyznał, że to „niedogodny moment” dla uznania niepodległości republik. Jednak jego zdaniem negatywnie na dezycję wpływa nie sytuacja na Krymie, lecz… przeprowadzenie referendum w Białorusi:

Nie chciałbym, żeby ludzie głosowali za lub przeciw nowej konstytucji w oparciu o to, czy Łukaszenka uznał DRL i ŁRL, czy nie. I istnieje duże prawdopodobieństwo, że ta kwestia wpłynie na wolę obywateli. Jest to oczywiście błąd obywateli, ale ja to widzę. Nadal opowiadam się za priorytetowym traktowaniem agendy wewnętrznej. Zajmijmy się konstytucją – a potem od razu do Donbasu”.

Tak więc, jeśli wierzyć informacjom z otwartych źródeł, obecnie władze białoruskie nie stanęły w kolejce państw gotowych do uznania niepodległości dwóch quasi-państw w Donbasie. Być może Igor Tur ma rację, a Łukaszenka i Putin faktycznie już coś ustalili, ale szczegóły umowy, data jej wejścia w życie, jak również cena, jakiej Łukaszenko zażądał za ten krok, nie są publicznie ujawniane. Niewykluczone też, że białoruski dyktator, biorąc pod uwagę, że sytuacja jego reżimu znacznie się pogorszyła po brutalnym stłumieniu protestów w 2020 roku, wciąż jest na etapie rokowań z Władimirem Putinem i wciąż ma coś do zaoferowania w zamian za różnego rodzaju wsparcie, w tym finansowe (np. status Krymu, niepodległość DRL i ŁRL, oficjalne rozlokowanie rosyjskich baz – już nie jako „centrów szkoleniowych”). Jeśli obaj przywódcy dojdą do porozumienia, dowiemy się o tym bardzo szybko. Wtedy białoruskie niesamodzielne MSZ nie będzie się już wahać przed wydaniem odpowiedniego oświadczenia. Będzie to już nie oświadczenie o „szacunku i zrozumieniu”, lecz o „uznaniu”.

Autor: iSANS

Zdjęcie: Reuters

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *