Klimat inwestycyjny o zaostrzonym rygorze

Na styczniowym spotkaniu z Radą Ministrów Alaksandr Łukaszenka zmodyfikował klimat inwestycyjny kraju. Zaproponował też przedsiębiorcom nową wersję „umowy społecznej”.

Mniej elastyczności

Łukaszenka zaczął od krytyki propozycji rządu, aby „wykazać się większą elastycznością„ w przypadku sprzedaży nieruchomości przez cudzoziemców z tak zwanych „nieprzyjaznych krajów”. Oznaczało to po prostu, że warto przewidzieć przypadki, w których taka sprzedaż jest możliwa.

Według ministra gospodarki Jurija Czebotara, zgodnie z obecnymi przepisami, jeśli firma z kapitałem zagranicznym pochodzącym z „nieprzyjaznego państwa” chce opuścić białoruski rynek, sprzedając swoje aktywa, musi zapłacić podatek w wysokości co najmniej 25% wartości sprzedaży, a następnie uzyskać zgodę rządu na tę transakcję. Ta procedura czasami jednak negatywnie wpływa na działalność organizacji w wielu obszarach, na przykład w bankowości, leasingu i budownictwie.

Powiedzmy, że bank z kapitałem zagranicznym udziela obywatelowi pożyczki pod zastaw nieruchomości. Dana nieruchomość z powodu niespłacenia kredytu trafia do banku, który musi ją sprzedać, aby zrekompensować straty. Zgodnie z obowiązującymi obecnie przepisami, sprzedając nieruchomość, bank musi zapłacić państwu 25% podatku. To samo dotyczy zagranicznych deweloperów: zgodnie z obowiązującymi przepisami mogą oni sprzedawać ludziom nieruchomości, tj. wybudowane przez siebie mieszkania, tylko opłacając taki sam podatek w wysokości 25%.

Oczywiste jest, że koszty te zostaną ostatecznie pokryte przez kupujących: deweloper zrekompensuje swoje koszty poprzez zwiększenie ceny za metr kwadratowy.

Dlatego rząd zaproponował bardziej elastyczne podejście do sprzedaży nieruchomości przez właścicieli z „nieprzyjaznych krajów”,  określenie sytuacji, w których ta transakcja jest możliwa. Łukaszenka zgodził się wysłuchać propozycji rządu, ale jedynie formalnie. Na początku swojego przemówienia stwierdził kategorycznie: to „nigdy nie będzie możliwe”.

Cała historia z 25% zdaje się błędem technicznym: przygotowując ograniczenia, nie obliczono ich oczywistych negatywnych konsekwencji. A odpowiedni akt normatywny został opracowany bez przeprowadzania należytej analizy. W rezultacie pojawiły się problemy, które teraz trzeba rozwiązać. A władca albo nie do końca rozumiał, co się dzieje, albo postanowił zbić kapitał polityczny, pokazując swoją „waleczność”.

Takie podejście oczywiście nie poprawi klimatu inwestycyjnego . Wręcz przeciwnie. Ale władze, zdaje się, nie są już tym zainteresowane. Dla wszystkich jest jasne, że żaden z przedstawicieli „nieprzyjaznych krajów” i tak nie zainwestuje dziś w Białorusi. Wspomniane przepisy niczego w tej sprawie nie zmienią. Tymczasem najważniejszą rzeczą dla reżimu jest uniemożliwienie zagranicznym firmom opuszczenia kraju. Lub, jak to ujął Łukaszenka, zablokowanie „ogołocenia podstaw gospodarki”. Mówiąc prościej, chodzi o to, by opuszczenie białoruskiego rynku było dla właścicieli firm niezwykle kosztowną przyjemnością. I 25% nie jest tutaj limitem. Jeśli to nie zadziała, opłata może wzrosnąć do 50% albo i do 75%.

Władze mogą też po prostu powiedzieć :„Chcecie odejść? Powodzenia. My sobie z przyjemnością przejmiemy to, co zarobiliście”. Zresztą jest już taki precedens.

Nie tylko z krajów „nieprzyjaznych”?

„Uzgodniliśmy: nie sprzedamy ani nie przekażemy nikomu żadnej nieruchomości, jeśli w wyniku sankcji lub z jakichkolwiek innych powodów cudzoziemcy, którzy coś u nas mają, przedsiębiorstwa, firmy, opuszczą nasz rynek (…) I, jak pokazuje przykład McDonald’s, doskonale potrafimy dać sobie z tym radę” – powiedział A. Łukaszenka.

Historia McDonald’s w Białorusi jest charakterystyczna. Według Łukaszenki – „Poszli sobie, żegnajcie, własność należy do państwa”. A „porzucona” sieć barów Mak.by zostanie sprzedana „zwykłym Białorusinom”. Pozostają tylko wątpliwości co do „odejścia” i „porzuconej sieci”. Amerykańska korporacja McDonald’s nie działa bezpośrednio w Białorusi od 2016 roku. Sprzedawała jedynie franczyzy. Sieć restauracji o tej nazwie należała w 90% do kazachskiego biznesmena Kairata Boranbajewa, a w 10% do dyrektorki sieci, obywatelki Białorusi Wiktorii Danko. Nie znajdziemy tu też żadnych „nieprzyjaznych krajów”. Ale to nie przeszkodziło, aby „zabrać wszystko i podzielić”.

Pytanie nie brzmi nawet, komu i za jakie zasługi Mak.by zostanie sprzedany lub podarowany. Chociaż to też jest interesujące. Pytanie jest trudniejsze – czy ten przypadek pozostanie odosobnionym incydentem, czy też inne firmy z właścicielami z „nieprzyjaznych” lub przyjaznych krajów powinny się przygotować? Pod pozorem obrony „naszej gospodarki przed bezprawiem Zachodu w warunkach rosnącej presji sankcji” reżim wprowadza własne bezprawie, bezwstydnie „wyciskając” przedsiębiorców.

Nie można się nawet wycofać

Kolejnym tematem spotkania było przeciwdziałanie odpływowi kapitału z Białorusi. Według Łukaszenki „środki zaporowe powinny być podejmowane błyskawicznie”. Ponieważ przedstawiciele Komitetu Kontroli Państwowej donoszą o faktach odpływu środków do „nieprzyjaznych krajów”, a nawet o celowym wyprowadzaniu zysków poza granice Białorusi. „Są takie firmy – nasze, nie nasze. Zarobiły trochę pieniędzy i od razu wywiozły je z Białorusi, i tam umieściły na kontach. Pieniądze zarobione przez naszych ludzi są wyprowadzane poza Białoruś i tam pracują dla różnych łajdaków, którzy nakładają na nas sankcje” – powiedział Łukaszenka.

Ta opowieść ma charakter magiczny. Jeśli się nad tym zastanowić, to „pieniądze zarobione przez naszych ludzi” – czyli zysk wypracowany przez konkretne przedsiębiorstwo – należą do jego właściciela. Wypłacił już „naszym ludziom” pensję i zapłacił podatki państwu. Czego jeszcze można od niego żądać? Ale w tej narracji tak nie jest – każdy grosz musi pozostać w kraju. I nikt nie wyjeżdża poza granice kraju. Taki to klimat inwestycyjny o zaostrzonym rygorze.

A propos „naszych ludzi”, nie jest tajemnicą, że znaczna część środków zainwestowanych w Białorusi to reinwestycje.

Ktoś zarobił na czymś pieniądze, przelał je zagranicę, a następnie zainwestował w nowy biznes w Białorusi. Oczywiste jest, że w ten sposób zarabiają nie przypadkowi, ale „odpowiedni” ludzie. A teraz ci „odpowiedni’ ludzie są odcięci od możliwości wycofania dochodów z kraju.

Możemy więc mówić o nowej „umowie społecznej” narzuconej biznesowi przez reżim. Bądź lojalny i wydawaj pieniądze tylko w kraju. Powiemy ci, ile możesz zatrzymać ze swojego. Dla tych, którzy nie zrozumieją nowych reguł, Mak.by służy przykładem. A tym, którzy się wycofają, zabierzemy to, co mają. Kwestie dostosowania przepisów celnych – „nie możemy naruszać interesów państwa” – też realizowane są w tym samym duchu. Nic nie powinno wymknąć się ze szponów władzy.

Według Łukaszenki w Białorusi są idealne warunki dla inwestorów: preferencje, ulgi, infrastruktura i oczywiście kompetencje. A także know-how inwestycyjne: za wejście zapłać rubelka, ale wyjścia już nie ma. A dla tych, którzy chcą wysiąść z odrzutowca krajowego biznesu, którzy już mają mdłości z powodu turbulencji, białoruski władca ma jedną wiadomość, która powinna trafić na listę jego skrzydlatych fraz: „nara – sami sobie poradzimy”.

Autor: Igor Lenkevich, oryginalny tekst: Reform.by

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *