Flashback 2.0: S. Glinnik – „Pytanie, czy przed 2020 w ogóle istniała białoruska diaspora?”

Flashback 2.0 to seria wywiadów, przeprowadzonych z aktywnymi uczestnikami/uczestniczkami procesu, który nazywamy Białoruś-2020. Naszych gości z różnych dziedzin i środowisk pytamy o najważniejsze osiągnięcia z ostatnich 2 lat, największe porażki oraz wizję przyszłości dla Białorusi w najbliższej perspektywie.

Redakcja BY-UA-Studium: Jak ocenia Pani osiągnięcia białoruskiej diaspory i szerzej – Białorusinów zagranicą – z perspektywy dwóch lat jako osoba bardzo zaangażowana w ten wymiar Białorusi-2020?

Stanislava Glinnik: Uważam, że mamy trzy główne obszary, z którymi poradziliśmy sobie perfekcyjnie. Po pierwsze, to wsparcie finansowe i pomoc materialna dla protestujących obywateli. Dzięki aktywizacji diaspor udało się zebrać olbrzymie kwoty, które później przeznaczono na pomoc Białorusinom. Chodziło nie tylko o pomoc dla ludzi bezpośrednio poszkodowanych, ale i o wsparcie różnych inicjatyw wewnątrz Białorusi. Było to ogromnie istotne szczególnie w trakcie protestów w drugiej połowie 2020 roku.

Po drugie, to swoista pomoc humanitarna, która polegała na wsparciu z adaptacją dla uciekinierów z Białorusi. To miało szczególne znaczenie w 2020 roku, ale nie chodziło wyłącznie o ludzi, którzy starali się o azyl czy ochronę międzynarodową. Było wielu takich, którzy chcieli wyjechać, żeby np. nie wspierać reżimu poprzez płacenie podatków i nie widzieli wówczas możliwości pozostania na Białorusi dłużej.

A po trzecie to widoczność Białorusinów, pewnego rodzaju funkcje reprezentatywne, które są wykonywane przez diaspory na wszelkich szczeblach. To jest bardzo ważne, ponieważ na np. poziomie politycznym czy wysokim szczeblu dyplomatycznym mamy nowych liderów, ale też jest przestrzeń medialna czy najzwyczajniej stosunki ludzkie. I poprzez takie różne aktywności białoruskich diaspor Białorusini są widoczni na prawie całym świecie. Taka widoczność ma ogromne znaczenie, ponieważ pokazuje mieszkańcom różnych krajów, że Białoruś to nie tylko wiadomości z jakiegoś odległego państwa, a ludzie, którzy są tuż obok.

Przed 2022 Białorusini zagranicą generalnie nie byli widoczni, wręcz niektórzy uważają, że nie istnieli jako diaspora. Czy możemy 2020 rok uznać za jakościowo nową cezurę, jeśli chodzi o Białorusinów poza granicami i białoruską diasporę jako taką?

Bezapelacyjnie! Ja zasadniczo stawiam pod dużym znakiem zapytania to, czy przed 2020 w ogóle istniała białoruska diaspora. Uważam, że nie powinniśmy używać określenia diaspora tylko ze względu na pochodzenie czy narodowość ludzi, którzy są w danym kraju, ale nie ma miejsca żadna ich aktywność.

W niektórych miastach istniały białoruskie organizacje, najczęściej były to wąskie środowiska inteligencji białoruskiej, ale nie skupiały one wokół siebie różnorodnej i krytycznej masy ludzi.

Po 2020 roku nastąpiła eksplozja ogromnej liczby białoruskich organizacji, inicjatyw i stowarzyszeń, które są aktywne na wielu płaszczyznach, skupiają ludzi, komunikują się między sobą i współpracują. I to jest niesamowite, kiedy powstają takie właśnie poziome struktury z Białorusinami za granicą, którzy działają w niezależnych organizacjach, polegają właśnie na nich i rezygnują z „usług” oficjalnej Białorusi w wielu ważnych kwestiach. Zwracają się nie do ambasad czy konsulatów, a do takich właśnie organizacji. Ja na wydechu mogę wymienić z 10 takich różnych organizacji w Warszawie, a jest ich znacznie więcej, w innych krajach i miastach. I to jest dobrze funkcjonujący mechanizm – obserwuję, że te demokratyczne procesy, które powinny zachodzić w samej Białorusi, trwają niestety w wolnej przestrzeni za granicą.

Ale też nie możemy pomijać problemów i sytuacji negatywnych. Jak to wygląda z perspektywy diaspor? Wiele wspomnianych organizacji nie jest wolnych od krytyki. Dotyczy ona zarówno samych diaspor, jak i sposobu działania niektórych inicjatyw, najczęściej pomocowych.

Oczywiście, nieporozumienia były i będą zawsze. Szczególnie jeśli mówimy o organizacjach w sensie prawnym – wtedy wymagają one wytycznych, określonych procedur etc. Często ta cała papierologia i biurokracja zajmują więcej czasu, niż ludzie potrzebują na załatwienie niektórych spraw na poziomie osobowym, między sobą. To jest proces naturalny. Szczególnie musimy pamiętać o warunkach, które zapanowały po sierpniu 2020 roku. Strumień ludzkich potrzeb, w tym w sytuacjach naprawdę krytycznych, był ogromny. A takie organizacje zwyczajnie były ograniczone pod względem nie tylko zasobów finansowych, a przede wszystkim ludzkich. Dlatego ogromny wkład wnieśli wolontariusze, żeby pomóc na samym początku.

Ale w tym niesłabnącym strumieniu różnych spraw i osobistych tragedii, w którym bardzo pomagali wolontariusze, oczywiste było to, że przy takiej skali zapotrzebowania ciężko było utrzymywać i kontrolować jakość komunikacji i świadczenia udzielania takiej pomocy, szczególnie jeśli zajmują się nimi nieprzygotowane osoby. I nie jest niczym nadzwyczajnym, że ktoś mógł poczuć się źle albo nieodpowiednio potraktowany, pojawiały się nieporozumienia. Ale pamiętajmy o skali! Najczęściej sprowadzało się to do tego, że ktoś nie od razu mógł otrzymać pomoc i wsparcie, na które liczył, albo czuł się nieodpowiednio traktowany – często na poziomie psychologicznym czy podczas komunikacji – np. podczas rozmów z wolontariuszami. Ale rozumiemy to i staramy się wyciągać wnioski, szczególnie, że mamy setki obywateli, którzy przeszli przez ogromną traumę, i potrzebują pomocy. I już na poziomie samej komunikacji staramy się wprowadzać mechanizmy, żeby była ona jak mniej „traumatyzująca” dla ludzi, którzy zwracają się po pomoc.

Takich historii jest bardzo dużo. Pamiętajmy też, jak działa psychika ludzka – bardzo często jest tak, że kiedy ktoś nie otrzymał rzeczywistej pomocy, to jednak w stosunku do konkretnej organizacji pozostaje żal, który później jest wylewany na forach i blogach.

Ale jeżeli wszystko poszło sprawnie i szybko, to ogranicza się do krótkiego „dziękuję”. A takie negatywne emocje mają w sieci znacznie większe „wzięcie” i klikalność. Takie sytuacje się zdarzają i są na porządku dziennym, różne organizacje nie podchodzą do tego emocjonalne, ale też nie powinno to kreować fałszywego obrazu działalności organizacji białoruskiej diaspory, które robią wszystko, żeby pomóc.

A jak wygląda sytuacją z aktywnością diaspor poza np. Warszawą i Wilnem, czyli tymi miejscami, które dobrze znamy?

Poza tymi dwiema stolicami Białorusini bardzo prężnie działają w Tbilisi. Ale faktycznie jest tak, że Polska, Litwa i Gruzja to taka swoista pierwsza linia kontaktowa dla Białorusinów w obecnych warunkach. To jest uwarunkowane tym, że działalność Białorusinów w tych krajach była bardzo wysoka jeszcze przed 2020 rokiem. I stąd, nawet teraz, są często sytuacje, w której diaspory z innych krajów konsultują się z organizacjami i diasporami z ww. państw, żeby skorzystać z ich niewątpliwie większego doświadczenia. I tu jest wyraźna kooperacja – bardzo często my z Warszawy, Wilna czy Tbilisi zbieramy i weryfikujemy informacje, a pomocy szukamy wśród diaspor i organizacji z innych krajów. To jest bardzo skuteczne, ponieważ wspomniane trzy stolice są bardzo „obciążone”. A oprócz pomocy materialnej, inne diaspory też tworzą środowiska intelektualne, naukowe czy kulturalne.

To jest bardzo istotny wymiar – często możemy spotkać się z poglądem, że faktycznie białoruska kultura, jak i naukowy czy biznesowy potencjał są zachowywane właśnie przez Białorusinów za granicą…

Dokładnie, moim zdaniem tak się właśnie dzieje. To widać wyraźnie po przekroju tych, którzy wyjeżdżali w pierwszej fali – byli to przede wszystkim ludzie z wyższym wykształceniem, doświadczeniem zawodowym czy naukowym, którzy mogli i chcieli swój potencjał nie tylko zachować, ale i rozwijać. Nie zawsze chodziło stricte o represje polityczne – bardzo wielu profesjonalistów, szczególnie z branży IT, przestało widzieć dla siebie możliwości pozostania w kraju i też wyjechało. Dlatego tysiące przedsiębiorców kontynuują pracę z zagranicy.

W podobny sposób wygląda sytuacja z naukowcami i badaczami. Bardzo dobrze to widać na przykładzie niezależnych białoruskich historyków, którzy całymi paczkami opuszczają Białoruś, i to od lat. Ale często dotyczy to również nauczycieli, wykładowców akademickich czy ludzi kultury. Często są oni w trudnej sytuacji, ponieważ muszą zaczynać od nowa, nie znają języka czy nie mogą oficjalnie podjąć zatrudnienia w swoich dziedzinach. To dotyczy przede wszystkim przedstawicieli właśnie środowisk nauk społecznych czy humanistycznych.

Białorusini udowodnili, że mogą się zjednoczyć i działać sami. Czy są pod tym względem samowystarczalni, czy koniecznie potrzebują instytucjonalnej reprezentacji sił demokratycznych?

Moim zdaniem sprawa jest oczywista – wśród białoruskiego społeczeństwa jest ogromne zapotrzebowanie na nową politykę. Dlatego, jeśli nie będziemy mieli reprezentacji sił politycznych zagranicą, w ogóle nie będziemy jej mieli.

Naturalne jest, że poziom poparcia danego polityka czy polityczki nie jest stały i  z czasem spada. Dlatego taka reprezentacja, samo w sobie przywództwo na poziomie instytucjonalnym jest konieczne. I ważne, by nie było ono jednoosobowe – dlatego teraz powstał gabinet przejściowy. Bardzo mi się podoba, że powstają grupy opozycyjne, także wobec nowych sił demokratycznych, to jest przejaw dojrzałości. Wolę taka sytuację niż gdyby wszyscy bezdyskusyjnie przyjmowali stanowisko i wykonywali decyzję prezydentki Cichanouskiej. Bo taka sytuację mamy w kraju od lat.

Białorusini dopiero teraz uczą się polityki z jej wszystkimi elementami. Mamy ludzi o różnych postawach i poglądach – i zwolennicy pokojowego protestu, i zwolennicy wariantu siłowego, a są także ci, których dopadło wypalenie… Dobrze jest, że siły demokratyczne próbują przezwyciężyć niedawne podziały i teraz widzę kierunek na dialog i kompromis. Plus – nie jesteśmy samotna wyspą – sytuacja jest dynamiczna, niektóre wydarzenia, tak jak wojna w Ukrainie, potrafią zmienić wszystko z dnia na dzień.

Co zdaniem Pani czeka Białoruś w najbliższej perspektywie?

Przede wszystkim, bardzo dużo będzie zależało od rozwoju sytuacji wojny w Ukrainie. Może nie jestem zbyt oryginalna, zabrzmi to publicystycznie, ale uważam, że los Białorusi waży się właśnie teraz w Rosji i Ukrainie. To jak naczynia połączone, im bardziej będzie się powodziło Kijowowi, tym bardziej będzie słabła Moskwa, a co za tym idzie – i oficjalny Mińsk. Tak zresztą jest od wielu lat – kiedy Rosja miała coś do roboty, oprócz Białorusi, to u nas się zaczynały lub aktywizowały różne procesy. Jest kilka bardzo ważnych krytycznych niewiadomych – czy zostanie użyta taktyczna broń jądrowa, czy zostanie ogłoszona mobilizacja w Białorusi, czy w Rosji zaczną się zrywy społeczne… To wszystko może przesądzić o kształcie białoruskiej polityki.

Jest jeszcze inny czynnik, o którym często się zapomina. W ciągu najbliższych lat z białoruskich więzień powinno wyjść ok. 500 obywateli, skazanych na podstawie tzw. „paragrafów za 2020 rok”.

Oczywiście nikt nie sądzi, by wypuszczono najbardziej rozpoznawanych liderów tamtego okresu, ale wśród tych, komu w ciągu tych dwóch lat kończy się wyrok, jest wielu liderów opinii czy reprezentantów w skali lokalnej. Myślę, że to może wpłynąć na zmianę dynamiki w białoruskim społeczeństwie wewnątrz kraju, ponieważ w stosunkowo krótkim okresie wyjdzie dużo ludzi z doświadczeniem białoruskiego więzienia za działalność społeczną i polityczną. Wielką niewiadomą pozostaje, czy będą oni chcieli nadal udzielać się w białoruskiej polityce, będą jeszcze bardziej zmotywowani czy odwrotnie, udadzą się na emigrację wewnętrzną.

Z naszych wstępnych obliczeń wynika, że około 300 osób z tej grupy może zdecydować o wyjeździe do Polski czy innego kraju. Musimy być na to gotowi, już teraz opracowujemy specjalne programy wsparcia dla takich osób. I pytanie, czy po rehabilitacji gdzieś za granicą wrócą na Białoruś, czy nie, nie wiemy. Generalne dość długo żyliśmy z poczuciem entuzjazmu, kiedy np. w 2020 roku po aresztowaniu jednego lidera czy aktywisty na jego miejsce pojawiało się trzech nowych. Ale po dwóch latach dokręcania śruby nie jestem już taką optymistką. Dlatego, z jednej strony jak ci, którzy nie siedzą, działają z zagranicy, bo to jest środek wymuszony, ale też koncentracja większości aktywnych osób zagranicą jest ogromnym wyzwaniem. Chodzi przede wszystkim o wpływ na sytuację wewnątrz Białorusi.

To jakie jeszcze czynniki wewnętrzne będą odgrywać ważną rolę w rozwoju dynamiki społeczno-politycznej kraju?

Oprócz sytuacji z Ukrainą, pamiętajmy, że w ciągu najbliższych lat Białoruś czekają nowe wybory parlamentarne i prezydenckie. Na razie nie widziałam, by siły demokratyczne przygotowywały się do tych wydarzeń. To jest zrozumiałe, jest wiele wyzwań tu i teraz, ale należy patrzyć również długofalowo. Plus pamiętajmy, że mamy nową konstytucję, i podczas tych przyszłych kampanii też się będzie coś działo. Moim zdaniem nadal aktualna jest sytuacją, w której większość Białorusinów nie wspiera ani Rosji, ani Łukaszenki. Mogą przy tym nie robić nic, ale poparcia nie ma. Pytanie, czy niezadowolenie społeczne zostanie zaktywizowane tak jak w 2020 roku, pozostaje otwarte. Ale też przyznajmy szczerze, że teraz nie ma jasnego i zrozumiałego planu działań na przyszłość, a pole działalności politycznej w samym kraju zostało zaorane. Mam jednak nadzieję, że taka wizja i plan powstaną w najbliższym czasie.

Stanislava Glinnik – aktywistka społeczna, współzałożycielka stowarzyszenia „Białoruski Młodzieżowy Hub”.

(Rozmowę przeprowadzono 26.09.2022)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *