Czy migrant może liczyć na średnią krajową? Perspektywy Białorusinów i Ukraińców na polskim rynku pracy

W 2018 Niemcy zapowiedziały daleko idącą reformę prawa migracyjnego, która miała poszerzyć krąg obywateli państw trzecich, którzy mogli liczyć na preferencyjne zatrudnienie w największej gospodarce Unii Europejskiej. Wtedy w Polsce odbyła się dyskusja ekspercka: jak dużo pracowników cudzoziemskich może skusić się na niemiecką propozycję? W jaki sposób ich zatrzymać? Ilu imigrantów Polska tak naprawdę potrzebuje? Biznes i demografowie nie pozostawili wątpliwości: do 2030 Polska może potrzebować ponad 2 mln dodatkowych pracowników. Emigranci raczej nie wrócą z Wysp, więc Polacy są skazani na imigrację, w pierwszej kolejności z państw wschodniego sąsiedztwa.

W ostatnich latach Warszawa przyciągała migrantów zarobkowych, głównie Ukraińców, ale także Białorusinów, Gruzinów i Mołdawian ze względu na łatwość legalnych procedur zatrudnienia oraz dynamiczny rynek pracy z niskim bezrobociem. Jednak w przypadku otwarcia zachodnioeuropejskich rynków polskim pracodawcom trudno byłoby konkurować o pracowników z zagranicy, biorąc pod uwagę prawie dwukrotną różnicę w średnich zarobkach na wschodzie i zachodzie UE.

Dziś widzimy, że obiecana niemiecka liberalizacja okazała się raczej skromna i nie spowodowała lawinowego wzrostu migracji zarobkowej z krajów Partnerstwa Wschodniego. Pandemia COVID-19 ograniczyła międzynarodową mobilność siły roboczej. Natomiast w Polsce w wyniku burzliwych wydarzeń za wschodnią granicą obecnie przebywa ponad 3 mln cudzoziemców.

W ciągu trzech lat do kraju przybyło ponad 100 tys. Białorusinów, którzy bezpośrednio lub pośrednio ucierpieli z powodu klęski protestów obywatelskich przeciwko autorytarnym rządom Łukaszenki. Są to głównie single w wieku 20-30 lat oraz rodziny z małymi dziećmi. Ich przybycie stało się możliwe m.in. dzięki masowemu wydawaniu wiz humanitarnych przez polskich konsulów, na podstawie których od grudnia 2020 roku obowiązuje prawo do pracy bez dodatkowych zezwoleń. Kilka tysięcy Białorusinów wyemigrowało jako przedstawiciele IT-klastra w ramach programu Poland Business Harbor, który stał się pierwszym w historii Polski mechanizmem przyciągania wykwalifikowanych migrantów. Mimo że setki Białorusinów otrzymały status uchodźcy w Polsce, widzimy, że zdecydowana większość w celu przeprowadzki do Polski korzysta z instrumentów migracji zarobkowej.

Do ponad miliona ukraińskich migrantów zarobkowych, którzy przebywali w Polsce na początku 2022 roku, po rozpoczęciu rosyjskiej agresji wojskowej 24 lutego dołączył ponad milion ukraińskich uchodźców. W ciągu ostatnich trzech miesięcy granicę polsko-ukraińską w kierunku zachodnim przekroczyło 3,45 mln osób, 1,4 mln już wróciło na Ukrainę, a ok. 1 mln kontynuowało podróż do Europy Zachodniej, przede wszystkim do Niemiec, Czech i Włoch. Na początku marca ukraińscy uchodźcy w Polsce otrzymali prawo do ochrony czasowej, a wraz z nią prawo dostępu do rynku pracy. Biorąc pod uwagę, że pakiet rządowej pomocy uchodźcom nie zapewnia innego wsparcia niż jednorazowa wypłata 300 zł i dopłaty 500 zł dla dzieci, to właśnie zatrudnienie jawi się jako jedyny sposób na systematyczne utrzymanie się uchodźców. Tym bardziej, że według sondażu Grupy EWL 63% dorosłych przybyszy z Ukrainy chcę podjąć pracę w Polsce.

Otóż, nowi migranci chcą pracować, bezrobocie pozostaje na poziomie 5,4%, na rynku pracy według oceny GUS jest ponad 200 tys. wakatów, a w sieci jest ponad 500 tys. ogłoszeń o rekrutację – wydawałoby się, że układanka się ułożyła. Są jednak niuanse.

Po pierwsze, coraz bardziej odczuwalna jest rozbieżność między kwalifikacjami cudzoziemców a potrzebami polskiego rynku pracy. Większość białoruskich i ukraińskich migrantów to osoby z wyższym wykształceniem, podczas gdy obok tradycyjnego wyścigu za specjalistami branży IT polscy pracodawcy poszukują głównie: pracowników transportu i logistyki, produkcji automotiwe, sektora agrarnego. A jeśli dodamy, że ukraińska migracja uchodźcza jest bardzo sfeminizowana (ponad 75% przybyłych dorosłych to kobiety), to ciężko znaleźć dopasowanie w tym „gospodarczym Tinderze”.

Po drugie, znajomość języka polskiego często jest kluczowa, gdy chodzi o wysokość wynagrodzenia. Natomiast w ciągu dekady rekordowego wzrostu imigracji polskie władze niewiele uwagi poświęcały kwestiom integracji kulturowej nowych mieszkańców. Kursy językowe organizowane przez organizacje pozarządowe są dostępne głównie w dużych miastach, państwo nie opracowało pilotażowych programów rozwoju umiejętności i kwalifikacji językowych dorosłych. Pracodawcy też rzadko oferują naukę języka.

Po trzecie, obok integracji kulturowej, systematycznym zaniedbaniem ze strony polskich władz była i pozostaje integracja instytucjonalna. Choć migranci nie utworzyli w Polsce getta, to jednak spędzali czas głównie we własnym gronie, mając niewielki kontakt z państwem polskim. Trzeba pójść do lekarza? Jedziemy do domu. Nauka dla dzieci? Niech lepiej zostaną w ukraińskiej szkole. Dziś dla obywatelsko aktywnych Białorusinów i wielu ukraińskich uchodźców wyjazd do domu stał się niemożliwy. Nowi migranci zmuszeni są załatwiać wszystkie swoje sprawy w Polsce, a wtedy, jak dla większości Polaków, dostęp do publicznej służby zdrowia i wysokiej jakości szkolnictwa średniego jest utrudniony.

Jest też kwestia legalizacji pobytu. Póki Białorusini są w kraju na wizach humanitarnych, a Ukraińcy z ochroną czasową, wszystko jest pod kontrolą. Jednak, gdy zaczynają przechodzić tradycyjnie na zezwolenia pobytowe, np. ¾ aplikantów z tytułu jednoosobowej działalności gospodarczej dostaje odmowy. Polskie prawo pod tym względem pozostaje niezbyt przyjazne aplikantowi.

Niestety nie ostatnim problemem jest kwestia czysto finansowa. Przeciętna polska pensja –5663 zł – jaką kierują się migranci, jest pensją brutto, z czego cudzoziemcy często nie zdają sobie sprawy, a ponadto znacznie przekracza medianę zarobków. 80% Polaków nie zarabia średniej krajowej. Natomiast ceny najmu mieszkań we wszystkich dużych miastach ostatnio wzrosły do rekordowych poziomów. Jeżeli przypomnimy sobie, że spora część nowych migrantów to kobiety z dziećmi, to ich perspektywy na usamodzielnienie się wyglądają szczególnie niepokojąco. Polscy pracodawcy nie są wrażliwi na potrzeby polskich matek, ciężko wyobrazić sobie, że w krótkim czasie otworzą się na potrzeby cudzoziemek.

Polska polityka migracyjna przez lata była de facto sprowadzona do polityki rynku pracy, a ta – do zasady „rynek sam wszystko naprawi”. Dziś, kiedy typowy imigrant z Ukrainy i Białorusi to już nie samotny mężczyzna w wieku 25-35, który przyjechał do pracy na 3-4 miesiące, i nie jest za bardzo zainteresowany kontaktami z instytucjami państwowymi, tylko matka jednego albo dwojga dzieci, która raczej nie podejmie pracy w transporcie czy budownictwie, a koniecznie musi korzystać z systemów edukacji i zdrowia publicznego, rynek już sam sobie nie poradzi. Konieczna jest przemyślana interwencja ze strony państwa. Bez niej dzisiejsze społeczne wsparcie dla nowych migrantów może szybko się zamienić w napięcia i niepokój.

Autor: Olena Babakova

dziennikarka Krytyki Politycznej. Doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii Uniwersytetu w Białymstoku. W latach 2011–2016 dziennikarka Polskiego Radia dla Zagranicy, od 2017 roku koordynatorka projektów w Fundacji WOT. Współpracuje z polskimi i ukraińskimi mediami, m.in. „Europejską Prawdą”, „Nowoje Wriemia”, „Aspen Review”, Kennan Focus on Ukraine. Pisze o relacjach polsko-ukraińskich i ukraińskiej migracji do Polski i UE.

Zobacz wszystkie wpisy od Olena Babakova → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *