Cyfrowa dehumanizacja

W 2020 roku oglądaliśmy szokujące filmy z tłumienia protestów przez siły bezpieczeństwa Alaksandra Łukaszenki. W internecie można było bez trudu znaleźć nagrania tortur, pobić, czy nawet śmierci Alaksandra Tarajkowskiego. Ale od rozpoczęcia rosyjskiej agresji na Ukrainę tak bardzo przyzwyczailiśmy się do widoku śmierci, że trudno nas zszokować. Widzimy niemal na żywo tortury, ścinanie głowy, egzekucje, fragmenty ciał wyrzucone w powietrze wybuchem granatu lub bomby. Stajemy się bezpośrednimi, cyfrowymi świadkami krwawych wydarzeń, o których jeszcze kilka lat temu mogliśmy jedynie czytać lub poznać przez opowieści ekspertów. Zastanówmy się nad konsekwencjami nowego sposobu konsumowania informacji i nad dehumanizacją naszego dzisiejszego postrzegania świata.

Sposób konsumpcji treści medialnych radykalnie się zmienił w ostatnich dziesięcioleciach. Po dawnych zwyczajach, takich jak czytanie gazet czy oglądanie wiadomości w telewizji, prawie nie ma śladu. Dotyczy to m.in. Białorusi, gdzie w gazetach i telewizji nie ma niczego poza obrzydliwą propagandą.

Zdarzenia z 2020 r. jeszcze bardziej zmieniły sposób funkcjonowania białoruskich mediów.

Nie tylko portale społecznościowe i komunikatory stały się jednym z dominujących źródeł informacji, zmieniła się także nie do poznania sama forma przekazu. Człowiek znajduje się dziś w centrum zdarzeń, zyskuje poczucie uczestnictwa w wydarzeniach, obserwując, właśnie w internecie, nawet najbardziej brutalne akty przemocy. Pobicia demonstrantów, nękanie uczestników protestów i absolutnie nieludzkie zachowanie białoruskich sił bezpieczeństwa są znane wszystkim. Dla każdego, kto widział materiał filmowy przedstawiający okrucieństwa OMON-u, brutalność jego funkcjonariuszy stała się oczywista. Skutkiem tego wzrostu świadomości jest umocnienie solidarności społeczeństwa białoruskiego, zdecydowało to także o trwałości protestów.

Drugim, jeszcze bardziej drastycznym przykładem tej transformacji mediów, jest wojna w Ukrainie. Można śmiało powiedzieć, że przez ostatnie niemal dwa lata widzieliśmy wszystko, a nawet o wiele więcej niż należy. W ciągu dwudziestu dwóch miesięcy obserwowaliśmy wszystkie okropności wojny jako bezpośredni, choć cyfrowi świadkowie.

Oczywiście cyfrowe doświadczenie nie jest w żaden sposób porównywalne z rzeczywistym cierpieniem ludzi, którzy przeżywają te traumatyczne wydarzenia. I w tym tkwi jeden z problemów. Długie cyfrowe doświadczanie przemocy i morderstw, znęcania się i tortur sprawia, że człowiek przyzwyczaja się do tych obrazów. Dla kogoś, kto codziennie ogląda sceny okrucieństwa, brutalna siła staje się częścią jego świadomości informacyjnej. Z jednej strony człowiek potrzebuje ciągłego wzmacniania przekonania swoich racji, przez oglądanie kolejnych dokumentalnych nagrań brutalności, aby podtrzymać swoje uczucia czy poglądy. Z drugiej strony, doświadczając brutalnej, ale cyfrowej przemocy, człowiek unika prawdziwego cierpienia. Staje się ono dla niego codziennością, a granice krytycznego odbioru informacji się zacierają.

A to, z kolei, pozwala na manipulację opinią publiczną i odwracanie uwagi np. od decyzji politycznych prowadzących do przemocy.

Wcale nie chodzi o to, że ktoś ma rację, a ktoś się myli. Cyfrowe obrazy z wojny rosyjsko-ukraińskiej bardzo jasno wskazują, kto jest odpowiedzialny za śmierć i cierpienia setek tysięcy ludzi – Rosja. Trzeba uwzględnić też fakt, że rejestrowanie przemocy, morderstw i brutalności służy dokumentowaniu wojny, że jest to także narzędzie wojny psychologicznej i informacyjnej. Ale nigdy wcześniej w historii ludzie nie otrzymywali bezpośrednio takiej dawki brutalizmu.

Do czego to prowadzi? Przede wszystkim do straumatyzowania społeczeństwa. Trauma staje się bardziej namacalna i bardziej odczuwalna w przestrzeni symbolicznej. W pewnym sensie doświadczamy tej przemocy, nie uczestnicząc w niej bezpośrednio. Nieświadomie stawiamy się w sytuacji ofiary i oczekujemy, że zostaniemy potraktowani jak ofiara. Sam fakt, że wirtualna trauma staje się taka sama jak prawdziwa jest niebezpieczny. Jednak w kategoriach społecznych staje się tzw. traumą zbiorową, której zdaje się doświadczać każdy z nas.

Drugim problemem jest pojawiająca się agresja i obojętność. To bardziej sprawa poziomu podświadomości, skutek przekładania wirtualnych doświadczeń na realne relacje z prawdziwymi ludźmi. To doświadczenie cyfrowej przemocy prędzej czy później znajdzie ujście w społecznej agresji nie tylko wobec wroga, ale także wobec nas samych.

Trzecia kwestia wynika ze spraw opisanych w poprzednim akapicie – to dehumanizacja. Człowiek, a konkretnie – życie ludzkie, przestaje być wartością najwyższą. I nie chodzi tutaj o wyznawanie wartości chrześcijańskich. Problem polega na tym, że ludzkość od wieków zmierzała do chwili, w której znajduje się obecnie, do tych cnót, które dzisiaj uważa się za najważniejsze. A prędkość, z jaką dziś tracimy współczucie dla życia innej osoby, jest przerażająca. Jest to bezpośrednio związane z tym, jakiego rodzaju informacje konsumujemy, jakich treści się spodziewamy, gdy następnym razem otworzymy Telegram. Dehumanizacja Innych jest najprawdopodobniej naszą przyszłością.

Kolejnym ważnym elementem dehumanizacji jest selektywny charakter uczuć, jakie żywimy wobec ofiary. Sami wybieramy, komu bardziej współczuć, decydujemy o tym, czyje życie jest najważniejsze. Wiąże się to ściśle z manipulacyjnym charakterem globalnego dyskursu informacyjnego. Na przykład współczujemy Białorusinom cierpiącym w reżimie Łukaszenki, ale nie współczujemy migrantom na granicy białorusko-polskiej, sympatyzujemy z Ukraińcami, ale nie sympatyzujemy z Palestyńczykami. Podejmując te decyzje, kierujemy się własnym doświadczeniem i punktem widzenia, ale przecież nie ma różnicy między pobitym podczas protestów Białorusinem a Jemeńczykiem zamordowanym na granicy. Równość każdego życia ludzkiego zostaje zniwelowana, gdy media próbują manipulować danymi. Oglądając okropności, których doświadczają niektórzy, nie jesteśmy świadomi horrorów, które są udziałem innych. Media monopolizują cierpienie jednych kosztem Innych, aby uzyskać większą oglądalność.

Konsumpcja informacji, przede wszystkim w formie dokumentalnej, dystrybuowanej przez Internet, osiąga dziś nowy poziom. W świecie tzw. postprawdy nie możemy już być pewni, czy nie jesteśmy manipulowani czy oszukiwani.

Z dnia na dzień rośnie potrzeba zrozumienia, że jesteśmy odpowiedzialni za to, jakie treści medialne konsumujemy i czego oczekujemy po kolejnym przeglądaniu Telegramu. Umiejętność korzystania z mediów to nie tylko unikanie fałszywych informacji i dezinformacji. Właściwe korzystanie ze źródeł informacji opiera się na zasadach, które pozwalają utrzymać pozycję zewnętrznego obserwatora. Pozwalają na uniknięcie wczuwania się w rolę ofiary i oceniania, czyje życie jest bardziej wartościowe.

Musimy pamiętać, że w momencie, gdy doświadczamy cyfrowej traumy, obserwując stosowaną wobec kogoś przemoc, strona, dopuszczając się przemocy, pokazuje siłę użytej przez nią agresji. Tak było podczas protestów, kiedy społeczeństwo białoruskie z przerażeniem obserwowało masową przemoc policji, a jej oponenci cieszyli się z tej projekcji siły. Dlatego trzeba zachować ostrożność. Kiedyś sami możemy stanąć po stronie, która ochoczo pochwala przemoc.

Autor: Anton Saifullayeu

redaktor naczelny, adiunkt w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Doktor nauk humanistycznych (UW). Zajmuje się teorią postkolonialną, antropologią kulturową Europy Wschodniej, teorią historiografii, białoruską historią idei politycznej i intelektualnej. Kontakt: [email protected]

Zobacz wszystkie wpisy od Anton Saifullayeu → Zobacz całą redakcję portalu →

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *