Jak propaganda uwodzi „apolitycznych” Białorusinów?

Białoruska państwowa propaganda stara się docierać do różnych grup społecznych. Zwracając się do zwolenników Alaksandra Łukaszenki, wychwala go jako wyjątkowego przywódcę i podkreśla pozytywy modelu społeczno-politycznego państwa. Przeciwników Łukaszenki – zastrasza i demotywuje. Ale te metody nie robią wrażenia na neutralnych politycznie obywatelach Białorusi. Co propaganda przekazuje „neutralnym”? Co sprzedaje jako plusy status quo reżimu Łukaszenki?

Nawiasem mówiąc, „neutralnych” na Białorusi jest całkiem sporo: stanowią około jednej trzeciej społeczeństwa. Według badania Chatham House z marca 2023 roku społeczeństwo białoruskie można podzielić na cztery segmenty według wyznawanych wartości: konserwatywnych autorytarystów (32%), konserwatywnych demokratów (20%), postępowych demokratów (15%) i wreszcie obojętnych (33%).

Zdobycie „neutralnych” jest kluczem do uzyskania większości

W kampaniach wyborczych sztaby polityczne pracują oczywiście z trzonem swojej grupy docelowej – wiernymi zwolennikami. Ale wybory wygrywają ci, którzy przeciągają na swoją stronę tych wahających się i obojętnych. Nazywa się ich również „wyborczym błotem”.

Według obserwacji IISEPS notowania wyborcze Łukaszenki przez dziesięciolecia wahały się w granicach 20-63%, rosnąc bliżej wyborów, gdy władze włączały prasę drukarską i uruchamiały machinę propagandową (choć ostatnie ogólnokrajowe badanie opinii publicznej na stronie IISEPS przeprowadzono w 2016 roku, a według innych niezależnych badań notowania Łukaszenki spadały do wyborów w 2020 roku). Nie jest to rok wyborczy: kolejne wybory do rad lokalnych i Zgromadzenia Narodowego odbędą się w 2024 roku, a wybory prezydenckie w 2025 roku. Jest to jednak czas kryzysowy: dwa sąsiadujące ze sobą państwa są w stanie wojny, w której Białoruś występuje jako współagresor, a wynik konfliktu jest niejasny. Sankcje wobec państwa białoruskiego, a także problemy gospodarcze Rosji jako głównego partnera handlowego, uderzają w gospodarkę Białorusi. Ponadto same władze dolewają oliwy do ognia konfliktu brutalnymi represjami wobec dysydentów.

Kryzys jest czasem polaryzacji nastrojów społecznych, destabilizuje społeczeństwo. Taka sytuacja zmusza do refleksji nawet tych, którzy dotąd byli „poza polityką”. Nie przejmowali się ulicznymi protestami, a dziś są zmuszeni do szukania dla swoich dzieci szkół w Polsce, bo ulubiona prywatna w Białorusi została zamknięta…

Co się stanie, jeśli wojna rozprzestrzeni się na białoruskie terytorium? W takich warunkach zdobycie poparcia większości i przekonanie wątpiących może być dla władz jeszcze ważniejsze niż w 2020 roku, gdy Łukaszenka podczas kampanii prezydenckiej prezentował się beztrosko.

Baza: wódka-szamka-fura z zagranicy, byleby nie było wojny

Jurij Karajew, były minister spraw wewnętrznych, który jest odpowiedzialny za represje wobec protestujących w 2020 r., a obecnie jest współpracownikiem Łukaszenki i inspektorem obwodu grodzieńskiego, podkreślał niedawno na antenie Białorusi 1 znaczenie podstawowych potrzeb dla szczęścia obywateli:

„Nasi ludzie po 2020 roku stopniowo uporządkowali świat i zrozumieli, po czyjej stronie leży prawda. Dobrze rozumieją, czym jest wybór spokojnego, bezpiecznego życia, gdy na szali leży jakiś wątpliwy skok do przodu z postępem technologicznym, co obiecywali nasi przeciwnicy w wyborach 2020 roku (oni niby wybierają jakiś przyspieszony rozwój, podczas gdy my tu wszyscy jesteśmy przestarzali i walczymy o „stabilne bagno”, jak lubili mówić)… Ludzie zorientowali się, że po jedzeniu najważniejszy jest spokój, bezpieczne życie. Od tego bierze się cała reszta: wychować w spokoju swoje dzieci… W ogóle nastrój mieszkańców naszej zachodniej, wysuniętej placówki – Grodzieńszczyzny – to nastrój ludzi szanowanych, spokojnych, ze wszech miar inteligentnych, popierających politykę państwa, kurs prezydenta. I jesteśmy mu wdzięczni, że niebo nad nami jest spokojne, nie boimy się latających nad nami HIMARSów… Nie pamiętam już, żeby miały miejsce u nas uliczne napady. Policja i wojska wewnętrzne są w każdej chwili na miejscu zdarzenia, a kamery są wszędzie” – mówił.

Podkreślanie potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa wszystkich ludzi jest logiczną taktyką, gdy ma się do czynienia z ludźmi, którzy mogliby się mniej przejmować wyższymi szczeblami w piramidzie Maslowa (potrzebami szacunku, przynależności, wolności spełnienia i wszystkimi innymi rzeczami związanymi z wartościami demokratycznymi). Tym piękniejsze są te argumenty na tle wojny tuż za granicą, z realnym zagrożeniem głodu i śmierci, które archetypicznie jest wryte w pamięć historyczną Białorusinów.

Stąd jedna z narracji głównego przekazu propagandowego z 2022 r., że państwo białoruskie ma się dobrze: z powodzeniem zapewnia bezpieczeństwo żywnościowe – w przeciwieństwie do pogrążonej w wojnie Ukrainy, gdzie z powodu wojny zbiory były trudne, i krajów, które z powodu wojny nie mogą importować ukraińskiego zboża. Propaganda wyciąga ponadczasową klasykę: starą pieśń o rzeczy najważniejszej – „żeby nie było wojny” – w nowoczesnej wersji, w której NATO chrzęści gąsienicami, „migranci” kłapią zębami, a ci, co „wiedzą o co chodzi”, cytują klasyków.

Jednocześnie propaganda gloryfikuje współudział w ataku Rosji na Ukrainę, podkreślając, że Białoruś nie jest agresorem, ale opowiada się za pokojem i dialogiem, i generalnie pomaga ukraińskim uchodźcom. Nic dziwnego: przecież z badań Chatham House z marca 2023 roku wynika, że tylko ok. 3% badanych mieszkańców miasta – internautów popiera udział wojsk białoruskich w wojnie po stronie Federacji Rosyjskiej i ok. 0,4% – po stronie Ukrainy. „Kwestia udziału w działaniach wojennych pozostaje marginalna” – piszą badacze. – Około połowa mieszkańców miast dystansuje się od wojny, zachowując neutralność, lub nie wie, jak odpowiedzieć na pytanie o udział w wojnie.”

Niezależna socjologia jest w kraju zakazana, ale władze prowadzą też własne zamknięte badania socjologiczne. Sądząc po tonie propagandy, potwierdzają one antywojenne nastroje.

„Sania Łukaszenka jest lepszy niż Wania na rosyjskim czołgu”.

Ale z tą wojną „nie do końca” nie jest tak łatwo. Marka „pokojowe niebo” łączy się z innymi konceptami. Na przykład „rosyjskie zagrożenie” z hasłem „Sania Łukaszenka jest lepszy niż Wania na rosyjskim czołgu”. W tekstach białoruskiej propagandy państwowej, zarówno wprost, jak i między wierszami, od 2014 roku wyczuwalna jest teza o rosyjskim zagrożeniu: jeśli Białoruś odwróci się od Rosji i będzie miała „swój Majdan”, to skończy to się białoruskim Donbasem w postaci jakiejś Witebskiej Republiki Ludowej. Gdyby w 2020 roku wygrali protestujący, Mohylew mógłby spotkać los Mariupola.

Nie ma więc wyboru między dwoma pożarami: z Zachodu czy Wschodu. Tylko pozostanie w rosyjskich szeregach pod czujnym przywództwem Łukaszenki może dziś uratować Białoruś przed pożarem. A umieszczenie rosyjskiej broni jądrowej w RB ma wzmocnić parasol atomowy i tylko zwiększyć bezpieczeństwo (i wcale nie po to, by Białoruś stała się celem, o nie). Innymi słowy, zły pokój pod skrzydłami Rosji jest lepszy niż dobra wojna o niepodległość.

Zły, zgniły Zachód – dobra, przyjazna Rosja.

A skoro mowa o wyborze politycznym, sądząc po zachowaniu władz po 2020 roku i retoryce rządowej propagandy, państwo białoruskie już dokonało wyboru. Podejście społeczeństwa jest nieco bardziej złożone. Według danych Chatham House za marzec 38% wszystkich respondentów chce unii z Rosją, 25% chce sojuszu z Rosją i UE jednocześnie (tak jak Łukaszenka w 2015 roku, ech…), ale 14% chce wstąpić do UE, a 23% chce neutralności.

Ciekawe są dane dotyczące osób, które rzadko czytają media państwowe i niepaństwowe (w tabeli poniżej nazywane są „nieaktywną publicznością”). Z jednej strony kategoria ta jest o jedną trzecią mniej spolaryzowana (mniej jest zwolenników jednoznacznego wyboru na korzyść UE lub Rosji), ale z drugiej strony wśród nich – wyraźnie to widać na tle wszystkich innych respondentów – jest rosnąca liczba tych, którzy nie mieliby nic przeciwko integracji z UE w taki czy inny sposób.

Państwowa propaganda aktywnie działa na rzecz oczerniania Zachodu. Dwie najpopularniejsze narracje 2022 roku: jedna o dyskredytacji krajów zachodnich, a druga o zagrożeniu dla Białorusi z ich strony – nigdy nie spadły poniżej 4. miejsca w zestawieniu roku.

Tylko jako część „Wielkiej Rosji” i „rosyjskiego świata” (zdaniem Łukaszenki jej częścią było także Wielkie Księstwo Litewskie) Białoruś ma przed sobą świetlaną przyszłość – tłumaczą państwowe media. Sukcesy białorusko-rosyjskiej integracji dobrze wróżą krajom. Polityka zagraniczna Rosji jest sprawiedliwa i defensywna, wystarczyło zaatakować Ukrainę, nadawały państwowe media. Ale kraje Zachodu, w ich wersji, są neonazistowskie i neokolonialne.

Ale gdyby nawet „zbiorowy Zachód’ był po prostu zły, to też nie da się tam żyć! Sądząc po opowieściach transmitowanych przez państwowe kanały telewizyjne, integracja z takimi biedakami nie jest przyjemna… Państwowe media nieustannie opowiadają o okropnościach życia na Zachodzie – w przeciwieństwie do bezpiecznej i dostatniej Białorusi.

Jeśli nie on, to kto?

Starając się wpłynąć na „neutralnych”, państwowa propaganda usuwa z centrum uwagi Łukaszenkę, który skompromitował się swoim zachowaniem podczas pandemii COVID-19, represjami i po prostu trzema dekadami u władzy. I zachodzi z boku mówiąc: nie ma lepszej opcji. Jest taki typowy fragment paszkwilu na TUT.BY, w którym kobieta, owinięta czerwono-zieloną flagą, kłóci się z dziennikarzami na ulicznym wiecu i mówi:

„Mogę nie być za Łukaszenką. Ale jestem za władzą, za porządkiem. A Słowianie potrzebują silnej władzy”.

Tę samą tezę powtarza na przykład prezenter telewizyjny Igor Tur: „Najlepszą formą rządów dla słowiańskiej duszy jest monarchia absolutna”.

Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być jeszcze gorzej

I stąd koncept alternatywnej władzy. Aby zmiękczyć wizerunek Łukaszenki, propaganda stosuje zasadę porównywania przez kontrast. W tym celu pokazuje się go na tle jeszcze bardziej okrutnych i odrażających mówców.

Na przykład propagandzista Andriej Mukowozczyk, któremu nieobce jest nawoływanie do publicznych egzekucji za publikowanie filmów o rosyjskim sprzęcie wojskowym, podczas przemówienia Łukaszenki do narodu i parlamentu 31 marca zapytał, czy nadszedł już czas, aby w szkołach wzniecać nienawiść do „Anglosasów” jako „neonazistów”. Na co Łukaszenka odpowiedział, że „Anglosasi są różni”, a nawet Białorusini – przeciwnicy reżimu „też nie są tacy sami”, więc nie można wszystkich traktować tak samo.

Podczas tego samego orędzia Oleg Hajdukiewicz, deputowany do Izby Reprezentantów i przewodniczący Partii Liberalno-Demokratycznej, wezwał Łukaszenkę do walki z „propagandą LGBT” – a ten odpowiedział, że w jego otoczeniu są geje i „niech Bóg pomoże nie-gejom pracować tak jak oni”. Czyż Łukaszenka nie jest wzorem tolerancji na tle Mukowozczyka i Hajdukiewicza?

 Wnioski

„Neutralni” są ważną częścią białoruskiego społeczeństwa, a ich znaczenie wzrasta w chwilach kryzysu, gdy kryzys zmusza ich do zajęcia stanowiska i polaryzuje społeczeństwo. Jak zachowają się wtedy, gdy na terytorium Białorusi rozpoczną się operacje wojskowe?

Pracując z „neutralnymi” i przekonując ich o korzyściach płynących ze status quo, propaganda państwowa na Białorusi opiera się na podstawowych potrzebach, podkreślając socjalne osiągnięcia państwa, stabilność systemu i unikając dyskusji o bezpośrednim zaangażowaniu Białorusinów w wojnę. Dyskredytuje też Zachód, wychwalając Rosję.

Łukaszenka w propagandowych narracjach dla „neutralnych” jest mało widoczny. Promuje się go nie wprost, mówi się o nim niejako „z boku”: z jednej strony dyskredytując jego przeciwników, z drugiej zaś porównując go do jego najbardziej odrażających zwolenników. „Neutralni” mają rozumieć, że Łukaszenka i jego reżim to mniejsze zło.

Według ostatnich badań białoruskiego Change Tracker społeczeństwo ma zapotrzebowanie na zaufanie do państwa i to zaufanie rośnie. „Jeśli dynamika nie jest przypadkowa i nie jest związana ze zmianami w strukturze próby, to najprawdopodobniej wynika z utrwalenia poczucia stabilności na tle katastrofy militarnej, która ma miejsce na Ukrainie i w Rosji” – powiedział socjolog i jeden z autorów badania Filip Bikanow.

Autor: Piotr Parfionienko, oryginalny tekst- MediaIQ

Zdjęcie: mogilevnews.by

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *